Od kiedy pamiętam między mną, a motoryzacją było gorąco i z roku na rok z niewinnej znajomości rodził się coraz to bardziej namiętny romans. Mimo, że ostatecznie ciężko się z nią ustatkować, kocham ją bardzo i zawsze pozostanie w moim sercu.
Od małego szkraba, kiedy jeszcze dobrze nie mówiłem, potrafiłem wymienić wszystkie marki samochodów (nawet te najbardziej skomplikowane) na spacerach z Tatą. Uwielbiałem rysować za dzieciaka. Oczywiście rysowałem samochody, bo co innego jest ciekawszego do narysowania jak nie swoje własne auto. Nie wiem co w tamtych czasach piłem, ale teraz podejrzewam, że mogła to być wysokooktanowa benzyna. Pasjonatów motoryzacji podobnych do mnie na tym świecie jest ogrom, no i jedno pytanie. Czym my, pasjonaci, się tak ekscytujemy? Nie będę mówił za wszystkich, bo każdy z nas jest inny i mimo jednej pasji, może mieć odmienne zdanie na niektóre sprawy. Będę mówił za siebie, o motoryzacji, czym dla mnie jest, da to może jakiś obraz tego, co takiego w głowie takiego petrol-head'a, jak ja, siedzi.
Prawdziwe dzieła sztuki można zobaczyć na ulicy, nie na wernisażach.
Zacznę od tego, że ja samochody traktuję jako dzieła sztuki. Styliści mają niesamowicie wielkie pole do popisu. Jasne, są oni często dość ostro hamowani przez producentów i spod ich kreski nic ciekawego nie wychodzi, ale czasami firmy dają się popisać swoim stylistom, dzięki czemu na drogi wyjeżdżają prawdziwe cuda na kółkach. To czy samochód się komuś podoba (jak zresztą każda inna rzecz) to kwestia gustu i dobrze. Jest ich tyle, tak różnie zaprojektowanych, że każdy znajdzie auto, które mu się podoba. Ja często łapię się na tym jak widzę ludzi podniecających się Vectrami czy Golfami i myślę jakim totalnym bezguściem muszą być obdarzeni Ci ludzie. Na szczęście dość szybko reflektuję swoje poglądy i cofam swój hejt, bo o gustach się nie dyskutuje. Koniec. Kropka. Oni są podobnymi pasjonatami do mnie, mają podobne podejście do motoryzacji i to najważniejsze.
Tuning nadwozia? Tak, ale tylko modyfikacje poprawiające właściwości jezdne, czyli typowo torowe.
Kwestia tuningu. Ciężki temat, który w sumie zasługuje na osobny artykuł. Ale pokrótce. Osobiście przechodziłem fazę na kompletną zmianę wyglądu auta. Zaczęło się to oczywiście od 2001 roku, kiedy to premierę miała pierwsza część The Fast & The Furious (Szybkich i Wściekłych). Temat zaraz podłapany przez producentów gier. Powstał kultowy już chyba Need for Speed Underground, który był przełomowy. Podobało mi się to, robiłem to i twierdziłem, że kiedyś swoje auto tak będę chciał zrobić. Jednak wyrosłem z tego i teraz, tuning zewnętrzny to dla mnie spalony temat. Nie jara mnie, moim zdaniem szpeci auta i często jest po prostu tandetny. Przede wszystkim, tak zmodyfikowane auto nie jest piękne. Z brzydkiego auta nowymi zderzakami nie zrobisz auta ładnego. Chcę ładne auto - kupuję auto, które było już ładne po wyjeździe z fabryki. Jest takich dużo, jest w czym wybierać. Chcę się wyróżniać - kupuję auto mało pospolite, oryginalne, ładne. Nie bawię się w kupowanie taniego auta i modyfikowanie go pode mnie. Jeśli auto mi się nie podoba, to nic tego nie zmieni, a jeśli się podoba, to po co cokolwiek zmieniać. Jestem w stanie przełknąć delikatne zmiany, bo niektórym samochodom to pasuje, np. autom z rodziny JDM. To nie mój konik jednak i Integry Type-R bym w życiu nie ruszał. Jest piękna w serii. Tak jak wspominałem, to wszystko kwestia gustu. Nie atakuję nikogo, nie mówię, że to idiotyzmy (chociaż czasami jak widzę niektóre przeróbki aut to się nóż w kieszeni otwiera. Na pewno wiecie o czym mówię). Po prostu mi się to nie podoba.
Do modyfikacji nadaje się każde auto, ale mało które auto tych modyfikacji nie potrzebuje.
Osiągi. To uwielbiam. Tym się najbardziej ekscytuję. Posiadanie porządnej maszynowni pod maską to dla mnie sprawa bardzo ważna. Można mieć ładne, wręcz piękne auto, ale co gdy do niego wsiądziemy. Skoro z zewnątrz powoduje ekscytacje, nie może być inaczej gdy się już do niego wsiądzie i ruszy. Auto petrol-head'a powinno łechtać każdy jego zmysł. Gdy na niego patrzy, gdy go dotknie, gdy usłyszy dźwięk silnika, gdy depnie gaz i poczuje delikatny zapach palonej gumy.
Uwielbiam tzw. sleepery. Auta totalnie niepozorne, które wyglądają na totalnie zwykłe z jakimś 1.8 pod maską, a w rzeczywistości pod maską pracuje 200+ KM i zostawia cwaniaków w beemkach z tyłu. Renault Laguna V6 24V z jaką mam trochę do czynienia jest idealnym tego przykładem. Nie różni się niczym od wersji 1.8 na monowtrysku, a potrafi nie jednemu na światłach pokazać. Volvo 850/V70 R, Octavia RS i tym podobne auta są świetne. Nie są piękne, ale niesamowicie praktyczne i mają odpowiednie osiągi by zaspokoić głód petrol-head'a, który w końcu był zmuszony kupić rodzinne auto.
Inna bajka to tuning niepozornych aut. No, ale tak można z każdym autem zrobić. V8 do Kadetta Kombi? Kto, komu zabroni. Mnie osobiście to nie bawi. Wolę auta takie, jakie wyjeżdżały z fabryki.
I love the sound of V6 in the morning.
Pamiętam jak kilka ładnych lat temu, jak jeszcze nie posiadałem prawka byłem u mojej babci na wsi. Wczesne poranki na wsiach są niesamowite. Cisza, spokój, dopiero co ptaki się budzą. Nagle ten sielankowy klimat zostaje przerwany budzącym się do życia silnikiem 3.0 V6 24V. WOW. Eargasm! Polecam każdemu. Nawet nie chcę myśleć jak to musi brzmieć jak taką ciszę przerwie boxer od WRX'a. Dźwięk samochodu jest dla mnie tak samo ważny jak jego wygląd czy osiągi. Megane RS czy Clio RS w których jestem zakochany w tej kwestii mają sporego minusa. Tam siedzą zwykłe 2 litrowe, czterocylindrowe jednostki. Z turbo, bez turbo, nie ważne. Taka jednostka nigdy nie brzmi dobrze. Głośny wydech do takiego auta dla mnie nie wchodzi w grę. Sportowy wydech potrafi wydobyć piękny dźwięk z silnika. Jednak silnik sam w sobie musi dobrze brzmieć. Cztery cylindry dobrze nie brzmią, to co wydobywa z nich sportowy wydech to pierdzenie, nic więcej. Zabawa zaczyna się gdy wsadzimy fajny wydeszek do czegoś co ma ponad 4 cylindry (wyjątki: cztero cylindrowi boxer i silnik wankla). B4, R5, R6, V6, VR6, B6, V8, V10, V12 w połączeniu z dobrym układem wydechowym -BAJKA!
Petrol-head. Człowiek, który może godzinami/dniami/tygodniami gadać na każdy temat. Byle to była motoryzacja.
Rozpisałem się, a do tego nie skończyłem. Jest jeszcze kilka aspektów to obgadania, ale to następnym razem. Co za dużo, to nie zdrowo. Chyba, że mowa o koniach mechanicznych.